Tirana-tak brzydka, że aż ładna
Tirana pierwsze starcie
Wyruszyliśmy z Beratu. Z pomocą Google Maps jechaliśmy dziurawymi wiejskimi ścieżkami, piękną nowo wyremontowaną drogą SH58 oraz autostradą A3. Po dwugodzinnej podróży do stolicy dotarliśmy około 23:00. Przyzwyczajeni już do albańskiej kultury jazdy zbliżyliśmy się do pierwszego dużego ronda. To nie będzie nic wielkiego, pomyśleliśmy, przecież tutaj ronda są nawet na autostradach. Tirana jednak, na nasze nieszczęście, rządzi się własnymi prawami, szczególnie w ruchu drogowym. Pojazdy poruszają się w chaosie, jadąc bez przerwy, w każdym kierunku, zewsząd, cały czas przy tym trąbiąc. Na pocieszenie zobaczyliśmy policyjny radiowóz i dwa rozbite samochody. Wjazd na rondo wyglądał jak gra w rosyjską ruletkę. Ruszyliśmy z piskiem opon, bo tylko poruszając się szybciej niż wszyscy, można było w miarę bezpiecznie opuścić rondo. Na szczęście bez zadrapań ruszyliśmy w dalszą drogę. Oczywiście nie lubimy przepłacać, więc w naszym wypadku wszystkie 5 - gwiazdkowe hotele z całodobową obsługą odpadają. Czekało nas zatem jeszcze poszukiwanie noclegu, a było już zdecydowanie późno. Zatrzymaliśmy się w pierwszej lepszej knajpce z wolnym miejscem parkingowym. Tak, tak nie wiedzieliśmy, czy możemy zostawić samochód, ale w Albanii każdy parkuje, gdzie chce i jak chce, nawet na światłach awaryjnych w środku miasta. Weszliśmy, ruch był całkiem spory, z głośników sączyła się muzyka, ludzie popijali truneczki, względny spokój. Zapytaliśmy o Wi-Fi (Ju keni wifi? - fonetycznie), zamówiliśmy 2 espresso i butelkę wody (dy kafe we nje szisze uj ju lutem-fon.). Oczywiście nie musicie znać albańskiego, w restauracjach zawsze bez problemu dogadacie się po angielsku, jednak my zawsze próbujemy nauczyć się przynajmniej kilku słów w miejscowym języku. Widać od razu, że to sprawia dużo radości miejscowym. Pomimo faktu, że byliśmy prawie w samym centrum, rachunek był niezwykle niski. W podróży zawsze towarzyszy nam booking.com, co zdecydowanie przyspiesza znalezienie noclegu o nietypowych porach. Tirana ponownie zaskoczyła nas przystępnymi cenami. Za bardzo przyzwoity pokój ze śniadaniem dla dwóch osób zapłaciliśmy 27 Euro (rok 2019). Pan recepcjonista był bardzo pomocny w każdej kwestii, pomimo zamkniętej restauracji hotelowej zamówił nam pizzę.Tirana za dnia
Sporo już przejechaliśmy albańskich dróg, ale Tirana to epicentrum szaleństwa drogowego. Po kilku kilometrach podróży samochodem do centrum, zaczęliśmy poszukiwania parkingu, a można to porównać tylko do szukania igły w stogu siana. Oczywiście był wolny parking pod Hotelem Plaza, ale przyzwyczajeni do drożyzny w takich miejscach ominęliśmy go szerokim łukiem. Jak się później okazało, zupełnie niesłusznie, gdyż jest to jeden z tańszych parkingów w centrum.Zwykle jesteśmy przygotowani do zwiedzania dużych miast. Tirana była zagadką. Co tu dużo mówić, miasto brzydkie, architektura okropna, nic do siebie nie pasuje, ogólny chaos. Jednak z każdą chwilą coraz bardziej zaczęło nam się to miasto-potwór podobać. To było bardzo dziwne uczucie, stolica jest zupełnie inna niż wszystkie, jakie widzieliśmy dotychczas. W centrum niska zabudowa i postkomunistyczne gmachy przysłania kilka wysokich hoteli. Co tu oglądać? Zaczęliśmy naszą wycieczkę, poszukując jedynego zabytku obecnego w masowej świadomości, słynnej Piramidy Envera Hoxhy(Hodży). Obecnie budynek jest opuszczony i niszczeje. Perła komunistycznej architektury została zaprojektowana przez córkę dyktatora, jako jego mauzoleum. Było kilka prób rewitalizacji obiektu, najnowsza koncepcja to centrum programowania i robotyki. Jak się dowiedzieliśmy później, w wyniku dyktatury Hoxhy czas komunizmu był w Albanii stokroć bardziej traumatyczny niż w Polsce. Gdy już dotarliśmy na miejsce, zaczepił nas Albańczyk, proponując oprowadzenie po Tiranie. Jak zwykle grzecznie odmówiliśmy, ale byliśmy bardzo zdziwieni, że człowiek tak elokwentny i dobrze mówiący po angielsku nie ma pracy w stolicy. Żałujemy tylko, że nie wzięliśmy kontaktu do tego miłego Pana, bo dużo nam opowiedział o mieście i historii. Okazało się, że wszystkie najważniejsze zabytki i ciekawe miejsca są w samym centrum, a Tiranę możemy zwiedzić pieszo. Tak więc zrobiliśmy. W trakcie wycieczki mijając wiele budynków: sądy, banki, meczety, cerkwie, kościoły, piękne parki, doszliśmy do wielkiego Placu Skanderberga. Nie jest to rynek w typie znanym z zachodnioeuropejskich miast. Plac jest ogromny i betonowy (zresztą jak wszystko w Tiranie), na szczęście od kilku lat przez plac przepływa woda i z 55 stopni robi się około 43. Oczywiście to żart, ale w tej betonowej dżungli bywa naprawdę gorąco. Pomnik konny dumnego Gjergja Skënderbega, od którego plac wziął swoją nazwę, jest majestatyczny i wzbudza respekt. Będąc tam, musieliśmy posiedzieć na ławeczce pod statuą, by naładować się energią największego albańskiego bohatera narodowego. Dookoła placu usytuowane są inne ikoniczne miejsca jak Muzeum Narodowe z piękną mozaiką. Chcąc się schronić przed palącym słońcem, zeszliśmy do muzeum Bunk'Art 2. Tam zastaliśmy świetnie przygotowaną, klimatyczną wystawę, opowiadającą o mrocznych czasach komunizmu i służbach Sigurimi. Jeśli ktoś uważa, że życie w komunistycznej Polsce było ciężkie, powinien koniecznie odwiedzić muzea Bunk'Art! Myślimy, że właśnie dlatego Polacy i Albańczycy potrafią znaleźć nić porozumienia. Pomimo odległości i w zasadzie innej kultury, nosimy w sobie to samo piętno historii.